sobota, 25 lutego 2017

Francuskie Łzy

                  Dracon obudził się zlany potem. Zielone ściany w świetle lamp ulicznych emanowały spokojem. Wstał, a miękki dywan otulał bose stopy. Sen ponownie ukazał mu czasy przepełnione błogosławioną rutyną. Spojrzał na Astorię, która niegdyś roztopiła jego zlodowaciałe serce, tak łaknące miłości.
Spała. Wykrzywiała usta w grymasie spowodowanym bólem. Każdy nowy dzień stawał się wyzwaniem. Tym bardziej że ich syn – Scorpius, wcale nie odziedziczył ugodowego charakteru matki.
                  Przeszedł do pokoju młodego Malfoy'a i za pomocą bezdźwięcznego zaklęcia otworzył drzwi. Chłopak marszczył nosek. Nawyk ten posiadał od zawsze, z czego nie zdawał sobie sprawy. Któregoś popołudnia, kobieta wpadła na pomysł, by w jego osiemnaste urodziny powiedzieć mu o tym. Los jednak nie wybiegał w tak daleką przyszłość.

                  — Śpij, Scorpiusie. Jutro ważny dzień — nastolatek przewrócił się na drugi bok, jakby słyszał słowa ojca.
***
                  Dworzec King Cross przepełniony był zabieganymi londyńczykami. Większość śpieszyła się do pracy po wakacyjnym urlopie. Wśród nich znajdowali się także czarodzieje, których serca biły szybciej na myśl o Hogwarcie.

                  — Mamo, naprawdę nie mogę czekać do świąt na nowego Nimbusa! — oświadczyła Rose Weasley. Szesnastolatka zamierzała startować na kapitana w drużynie Quidditcha. Hermiona spojrzała na nią spod okularów.

                  — Zobaczymy, co da się zrobić — odrzekła z łagodnym uśmiechem. Westchnęła i mocno ją przytuliła. Dziewczyna prędko odwzajemniła uścisk, po czym wyswobodziła się z jej objęć.

                  — Zapomniałam, że nie lubisz wylewnych pożegnań — kontynuowała Granger-Weasley, ocierając zaszklone oczy.

                  — Nie płacz, będę pisać tonę listów, o wszystkim dowiesz się pierwsza! – zapewniła. Hermiona pogładziła córkę po włosach, nie mogła uwierzyć, jak czas szybko leciał.

                  — Wiem — Gryfonka ostatni raz spojrzała w matczyne oczy, a następnie wsiadła do pociągu.
                  — Nie zapomnij o ojcu — wyszeptała pani Minister. Bardzo chciała wierzyć, że wszystko w ich rodzinie ułoży się na nowo.

                  Scorpius siedział samotnie, coraz częściej mu się to zdarzało. Czuł, jakby jego dusza otoczona była zaciskającym się łańcuchem. Torba podręczna pękała w szwach od powieści, które przywiózł z Francji. Draco postanowił zabrać tam rodzinę po zakończeniu hogwarckiego semestru. Blondyn widział, iż matka była coraz słabsza, choć nie dawała tego po sobie poznać. Uśmiech towarzyszył na jej ustach niczym naklejka nie do zdarcia.

                  — Choroba postępuje, obawiam się, że dni pańskiej żony są policzone, panie Malfoy — te słowa powodowały ciche łkanie każdej nocy, wielogodzinne patrzenie w sufit, tylko po to, by nazajutrz wstać z nową energią. Dla niej.

                  Drzwi przedziału otworzyły się, wydając charakterystyczny trzask. Blondyn zerknął na przybysza. Był nim James Potter, jeden z jego najlepszych przyjaciół. Fakt, że dzielił ich rok, nie stanowił problemu. Chłopcy od pierwszego spotkania stali się nierozłączni i to właśnie James wiedział o trapiących go problemach.

                  — Wszystko w porządku, Scor? — zapytał wyraźnie zmartwiony.

                  — Spałeś w ogóle tej nocy? — mówił dalej, gdy ten nie odpowiedział. Spojrzał na jego twarz, która mimo wieku wciąż nie poważniała. Sińce pod oczami miały śliwkowy odcień.

                  — Gdzie Al? — odezwał się wreszcie Scorpius.

                  — Zaraz tu będzie, ojciec chciał się z nim porozmawiać przed wyjazdem.

                  — Nie wiesz, o co chodzi?

                  — Pewnie prosi go, by nie nadużywał peleryny niewidki — zaśmiał się Potter.

                  — Przemycanie pod nią ognistej whisky nie było zbyt dobrym pomysłem — blondyn po raz pierwszy tamtego dnia uśmiechnął się szeroko, ukazując przy tym śnieżnobiałe zęby.

                  — Człowiek uczy się na błędach, w tym roku znajdziemy inny sposób. Może przekupimy skrzaty domowe? Mój brat i tak nie pierze bielizny, nawet nie zauważy, gdy zniknie mu tuzin skarpetek, ewentualnie dwa.

                  Wtem, do środka wszedł Albus, przyprowadzając ze sobą Rose i jej chłopaka, Dylana McClaina. Parą zostali w maju, co spotkało się ze stanowczym protestem Ronalda Weasley'a.
Nie było w tym nic nowego, auror nieustannie wtrącał się w życie córki. Powodowało to codzienne wrzaski, łzy gniewu spływające po policzku za szybko, by je powstrzymać.
Rose nie pamiętała, kiedy ostatnio robiła coś z ojcem, kiedy przytuliła go i podziękowała w duchu za to, że po prostu jest.
Domyślała się, iż takie chwile już nie wrócą. Zburzyli za dużo murów, by zbudować zaufanie na nowo.
***
                  Hogwart wyglądał pięknie. Gwiazdy układały się w konstelacje. Księżyc, niczym strażnik, pilnował szkolnych wież. W tle słychać było wycie wilka mieszkającego w okalających teren lasach, wiatr poruszał drzewami, ich wierzchołki szurały po ziemi. Światło z szerokich okiennic padało prosto na ścieżkę ku wrotom głównym.
               
                  — Osobiście uważam, że eliksiry ze Slughornem były świetne i żaden nauczyciel nie zastąpi jego podejścia do uczniów — powiedział Albus, wchodząc do Wielkiej Sali. Zapach jedzenia z kuchni kusił zmysły, jednak drewniane stoły wciąż stały puste.

Słynący ze swych kiepskich żartów, Horacy, odszedł na emeryturę, co ucieszyło znaczną część szkoły. Ostatnie lata jego pracy były dość uciążliwe przez nasilającą się wadę słuchu.
               
                  — Tęsknisz za nim czy za spotkaniami Klubu Ślimaka, gdzie bezkarnie molestowałeś wzrokiem starsze dziewczyny? — zapytał Scorpius, nie odrywając się od książki.

                  — Przerażające jest to, jak ty dobrze mnie znasz — odparł z zawadiackim uśmiechem.

                  — Jesteście obrzydliwi — westchnęła Ruda, ściskając rękę Dylana. — Pociesza mnie myśl, że przynajmniej ty tak nie robisz.

                  — Oszukuj się dalej, Rosie — zadrwił James. Umilkł, widząc jej miażdżące spojrzenie. — Ej, przynajmniej jestem szczery, widzisz, że biedny chłopak nie wie, co odpowiedzieć.

Nie poruszali więcej tego tematu.
***
                  Elizabeth siedziała przy biurku, słuchając jednej z mugolskich płyt muzyki klasycznej. Gramofon od godziny cieszył jej uszy. Przeczesała dłonią fioletową grzywkę, gdy ta opadła na bladą twarz dziewczyny.

                  — Przysięgam, że kiedyś zetnę te przeklęte włosy — żachnęła się, widząc, że przyjaciółka opuściła łazienkę.

                  — Lepiej dam nożyczki na najwyższą półkę — roześmiała się Eva, po czym padła w świeżo wypraną i poskładaną pościel. Ellie mimowolnie parsknęła na te słowa, choć nie chciała, by współlokatorka to zauważyła.

                  — Ha, żarty o moim wzroście takie zabawne — przewróciła oczami.

                  — Zabawne jest odtrącanie Felixa w twoim wykonaniu.

                  — Co masz na myśli?

                  — Naprawdę tego nie widzisz? — zapytała zirytowana, choć nie wiedziała dokładnie na kogo.

                  — Nie będę nikomu dawać fałszywej nadziei, to rani jeszcze bardziej. Szczerze, daleko mu do mojego księcia z bajki — blondynka przeszła przez pokój, a następnie oparła się o krawędź stolika.

                  — Na sto procent?

                  — Na nieskończoność plus jeden. Miłość w naszym wieku to wymuszone komplementy i całowanie się w składzikach na miotły, ja pasuję — Eva wyraźnie się rozluźniła, a na jej policzkach wykwitły rumieńce. Przestała bawić się sznurkami wystającymi z dresowej bluzy.

                  — W takim razie, może to ja uleczę jego złamane serce w jakimś składziku na miotły — odrzekła niepewnie. Moore widząc to, uśmiechnęła się serdecznie.

                  — Jest twój.



Witam wszystkich, od razu przepraszam za nijakość tego prologu. Mam nadzieję, że mimo wszystko, ktoś to czyta.
Buziaczki, miau_k.